Nikt nie wierzył, że wszyscy moglibyśmy żyć razem szczęśliwie pod jednym dachem. Mylili się.
Przeprowadzka z mamą nie była tylko koniecznością, była szansą na głębsze relacje rodzinne.
Corey Olsen
JADALNIA POTRZEBNA martwych kwiatów, szumowiny stawowej i ropiejących. Kilka tygodni po pogrzebie mojego ojca wróciłem do domu z dzieciństwa i odkryłem zwiędłe płatki ułożone wokół kompozycji kwiatowych, których łodygi były szare z pleśnią, w wazonach dawno wyschniętych.
Dławiąc się, wepchnąłem to wszystko do zielonego kosza na śmieci. Nasza rodzina powstrzymała się od sprzątania, nie będąc pewna, czy moja wówczas 74-letnia matka była gotowa. Kiedy zatrzasnąłem wieko, pomyślałem o pomocy, której będzie potrzebować, nie tylko w żałobie, ale w życiu, które uczyniłaby bez mojego ojca.
Kto co tydzień przesuwałby ciężkie pojemniki po stromym podjeździe do krawężnika? Kto by nie sprawiał, że dom byłby zbyt pusty? Moja matka była niezależna - była naukowcem, który nadal kierował własnym laboratorium - kto by na nią uważał?
Szorowałam wazony, aż błyszczały. Na górze mama wśliznęła się do swojego pokoju. Rozejrzałem się po kuchni, próbując wyobrazić sobie życie z nią, moim mężem i moimi bliźniaczymi synami, którzy mieli mniej niż rok. Nigdy nie prosiła wprost, aby jej dzieci wróciły na leśne przedmieścia San Francisco, ale mieliśmy zrozumieć te oczekiwania bez wyjaśnienia. Ona i mój ojciec poświęcili się dla mnie i mojego rodzeństwa, i tak jak oni mieli obowiązek wobec nas, my mieliśmy obowiązek wobec nich.
Mój brat telepracował, pomagając uporządkować posiadłość i był przygotowany na to, by przeprowadzić się na stałe. Ale był samotny i mieszkanie z naszą matką zagroziłoby jego perspektywom randkowym. Mój mąż i ja chcieliśmy wrócić do Bay Area z podmiejskiego Los Angeles i przeprowadzając się z matką, moi synowie mogli pogłębić związek z nią - więź, która wydawała się jeszcze ważniejsza po śmierci mojego ojca.
KIEDY OGŁOSZONO że jedziemy do domu - nie tylko do mojego rodzinnego miasta, ale do mojego domu, do tej samej sypialni, w której dorastałem - wielu przyjaciół i kolegów było zdumionych. Powiedzieli, że brak prywatności zaszkodziłby naszemu małżeństwu. Będziemy walczyć.
Dla nich trzy pokolenia pod jednym dachem stanowiły klęskę, ostatnią deskę ratunku finansowo. Jednak dla wielu Chińczyków, dla wielu rodzin imigrantów, takich jak moja, takie rozwiązanie było obowiązkiem, jeśli nie ideałem. Według Pew Research Center jedna na pięć rodzin w USA mieszka w wielopokoleniowych gospodarstwach domowych. Dwadzieścia dziewięć procent Amerykanów azjatyckich żyje w takich sytuacjach - tuż za nimi Latynos i Afroamerykanie. Wszystkie trzy grupy są prawie dwa razy bardziej skłonne do białych planów niż białych (16 procent białych mieszka w domu z dorosłymi z innych pokoleń).
W naszej rodzinie jest to tradycja. Kiedy byłem dzieckiem, moja owdowiała babcia mieszkała z nami, opiekując się moim młodszym bratem, starszą siostrą i mną, podczas gdy moi rodzice realizowali swoje amerykańskie marzenia. Razem uczyliśmy się angielskiego z telewizji, krzycząc „Nowy samochód!” Wraz z Bobem Barkerem Cena jest dobra. Moja babcia połączyła nas z naszym ojczystym językiem i kulturą, ucząc nas mandaryńskiego poprzez opowiadania i pieśni. Wyhodowała na sznurku cukierek i usmażyła pikantne różowe, białe i zielone chipsy z krewetek. Bez względu na to, jak oszałamiający może być świat zewnętrzny, kiedy wróciliśmy ze szkoły, czekała na nas, gotowa z przekąską.
W ciągu kilku dni od naszego przybycia do Bay Area moja matka zaczęła ustalać własne zwyczaje. Pewnego ranka przed wyjściem do pracy założyła płytę CD z sambą i tańczyła z wnukami w kuchni, podnosząc ręce i tupiąc nogami. Didi i Gege - ich pseudonimy w języku mandaryńskim dla „młodszego brata” i „starszego brata” - kopiowali ją, zjednoczeni rytmem łączącym kultury, kontynenty i pokolenia.
„Sposób, w jaki chichoczą, podnosi mi dzień”, powiedziała, jej twarz rozjaśniła się, słońce po samotnym smutku.
Kilkadziesiąt lat wcześniej, kiedy przeprowadziła się moja babcia, pod każdym względem oddawała się moim rodzicom, dostosowując harmonogram do rutyny i przechowując swoje rzeczy w swoim pokoju. Ale kiedy wraz z mężem osiedliliśmy się w domu mojej matki, musieliśmy poprosić o pozwolenie, aby narzucić jej nasze zamówienie.
Próbując pozbyć się bałaganu, spakowałem zakurzony stos nieotwartych płyt DVD, w tym Chitty Chitty Bang Bang i Dźwięk muzyki.
Moja matka złapała je z powrotem. „Chciałbym to obejrzeć”.
„Możemy pobrać dowolny film na Netflix” - powiedziałem. Złapałem się na tym, że wracam, zachowując się jak nastolatek, wzdychając i wzdychając z irytacją.
Ilekroć denerwuje mnie dzielenie się przestrzenią z mamą, mężem i dziećmi, uczucie mija po tym, jak cofam się i zastanawiam, co jest najlepsze dla naszej rodziny.
„Nie chcę, aby ten dom stracił swoją historię” - powiedziała. Miała kilka pamiątek z życia, zanim przyjechała do tego kraju, i może DVD przypominało jej mojego ojca, który uwielbiał musicale, ich strzeliste piosenki i podróż bohatera, która odzwierciedlała obietnicę i niebezpieczeństwa związane z przybyciem do Ameryki. Puściłem go i wycofałem się do mojej sypialni, gdzie różowy głupiutki sznur przylegający do sufitu popcornu - pozostawiony w ślad za młodymi shenaniganami co najmniej dwie dekady wcześniej - bardziej mnie zdenerwował.
„Bądź cierpliwy” - powiedział mój mąż. Oboje uczyliśmy się, jak robić dla siebie miejsce, i oboje rozpaczali nad mężczyzną, którego obecność czuliśmy się bardzo w przestronnym domu, który zaprojektował.
Z czasem zawiesilibyśmy oprawione w ramki zdjęcia, które leżały w magazynach, odmalowaliśmy nasze sypialnie, kupiliśmy kanapę i... zainstaluj nowe oświetlenie w pokoju zabaw - dekorowanie dotyka mojego męża i ja mieliśmy kontrolę i pomogliśmy nam się osiedlić w. Ale to nadejdzie znacznie później.
LATO PO przeprowadziliśmy się, odwiedziliśmy park Tilden i jego tysiące akrów sekwoi i drzew eukaliptusowych rozrzuconych po wzgórzach Berkeley. Zaprosiłem moją matkę, ponieważ nie chciałem, żeby czuła się wykluczona. Często dołączyła; czasami nie. Mieszkając w tym samym domu, zastanawialiśmy się, kiedy się zintegrować, a kiedy zachować niezależność, kiedy potrzebuje jazdy lub sama sobie poradzi.
Wsiedliśmy do miniaturowego pociągu parowego, który przeciskał się przez zacienione gaje. Gdy minęliśmy punkt widokowy, lazurowa zatoka lśniła daleko poniżej, moja mama powiedziała: „Uwielbiam to”. Rzadki komplement od kobiety, która bez ogródek obserwuje to, co uważa za niedoskonałe.
Chociaż ona i mój ojciec uwielbiali podróżować, jego Parkinson ograniczył ich poszukiwania. Teraz wracała do świata.
Tego popołudnia, kiedy odwiedziliśmy karuzelę w parku, zahipnotyzowały ją podskakujące, pozłacane żyrafy i koguty na mosiężnych słupach i narządach trujących.
Może mogłaby jeździć z Didi na drewnianych sankach? Był zbyt przestraszony, aby iść sam. Tak, powiedziała. Przerwała, dodając, że pewnego dnia sama chciałaby wspiąć się na zwierzę karuzelowe. „Nigdy nie jeździłem”.
Gdy zaczęliśmy się kręcić, kolory wokół nas rozmazały się, pomyślałem o tym, jak dorastała moja matka Chiny i Tajwan w obliczu braku wojny i jej następstw, a nie w obfitości mojej rodziny i ja teraz. Podziwiałem jej wolną duszę, teraz wolniejszą niż wtedy, gdy była studentką, pochłonięta szkołą, a potem naukowcem, zanurzonym w swojej pracy. Zawsze miała poczucie zabawy i przygody, które mnie zainspirowały, które odziedziczyłem, że chciałem płonąć od dziesięcioleci, a także u moich synów.
„Uwielbiam dźwięk ich głosów”, powiedziała mi, rozmawiając o swoich płatkach. Nie tylko wysoki, słodki dźwięk, ale także witalność, która utrzymuje wszystkich w naszym domu przez cały dzień.
Nie jest już samotna, rozpoczęła stypendium naukowo-techniczne, a mając 80 lat, pozostaje we własnym laboratorium i pracuje jako wolontariuszka na imprezach społecznościowych w weekend. Ilekroć denerwuję się dzieleniem przestrzeni, uczucie mija, gdy cofam się, by zastanowić się, co jest najlepsze dla naszej rodziny. Każdego dnia pewne cechy lub zwyczaje chłopców przypominają mi o moim ojcu - jego niesforne okrzyki, umysł inżyniera - pociesza mnie i moją matkę i daje nam nadzieję na przyszłość. Podróżujemy obok siebie, jeśli nie zawsze krok po kroku, niemożliwy wyczyn, gdybyśmy żyli daleko od siebie.
Czwartego lipca mój przyjaciel, córka wietnamskich uchodźców, i ja zagraliśmy dla naszych owdowiałych matek. Jej niedawno się z nią przeprowadziła. Podczas gdy spędzaliśmy czas na pokładzie z naszymi mężami, a dzieci popełniły psoty na górze, nasze matki wycofały się do kuchni, z dala od komarów i gorąca. Wpadliśmy do podsłuchu, rozbawieni, ale i pełni nadziei.
„Wietnamski, chiński, nie umiem odróżnić” - powiedziała moja matka, próbując nawiązać połączenie. "Oni są tacy sami!"
„Oboje jesteśmy starzy” - powiedziała matka mojego przyjaciela. "Mamy dużo wspólnego."
Rozmowa, na początku ułożona na palcach, przerodziła się w dyskusje na temat historii rodziny i różnych dolegliwości, i wydawało się, że to, czym się dzielili, miało większe znaczenie niż to, czego nie zrobili.
Gdy zapadł zmierzch, moja przyjaciółka spytała matkę, czy jest gotowa do wyjścia.
„Jeszcze nie”, powiedziała.
Babcie oglądały fajerwerki rozlewające się po ekranie telewizora, podczas gdy ja i moi przyjaciele zostaliśmy na zewnątrz owinięci kocami przed wieczornym chłodem i słuchaniem odległych chichotów i krzyków naszych dzieci - z czasem i światem, przez chwilę dłużej.
Vanessa Hua jest felietonistką San Francisco Chronicle i autor Rzeka gwiazd ($18; amazon.com)i Oszustwo i inne możliwości ($17; amazon.com). Otrzymała m.in. nagrodę Rona Jaffe Foundation Writers Award.
Nikt nie wierzył, że wszyscy moglibyśmy żyć razem szczęśliwie pod jednym dachem. Mylili się.