Jak znalazłem stoliki szczęścia
Czego nauczyłem się o jedzeniu, pisaniu i życiu od bycia kelnerką.
Dzięki uprzejmości Michelle Wildgen
Przez pierwsze kilka miesięcy życia mojej córki co tydzień chodziłem na targ rolniczy. Sam lub z przyjaciółmi, w blasku lub mżawce, a nawet gdy była tak mała, że wydawała się karmić co dziesięć jardów, ja umieść dziecko w wózku i przejdź półtorej mili do grupy sprzedawców schowanych między placem zabaw a placem zabaw kościół.
Potrzebowałem tego rynku. Musiałem zobaczyć stosy świeżego chleba ziemniaczanego, kredowe jaja kaczki i gówna z ich mięsistymi, płowymi czapkami. Wszystko inne w moim życiu wychowawczym wydawało się radykalnie różne, ale rynek rolników był centralny dla świata, który stworzyłem dla siebie, więc trzymałem się tego. Jasne, to obiad, ale dla mnie znaczy to znacznie więcej.
Początkujący pisarze otrzymują wiele porad, ale „rzucić pracę od 9 do 5 w redakcji i iść na stoliki czekające” zazwyczaj nie ma w tym mixie. Niemniej jednak, mniej więcej rok po ukończeniu studiów, właśnie to zrobiłem. Miałem obsesję na punkcie Laurie Colwin i MFK Fisher i chciałem, aby wiedza kulinarna pisała o jedzeniu, ale wiedziałam, że moje literackie uzasadnienia nie były całą historią. Chciałem czegoś innego od zanurzenia się w wyśmienitej restauracji, ale nie sądzę, żebym mógł to nazwać.
Moja droga do tego momentu została wykuta głównie poprzez wymyślanie zgadywanki i zdarzenia. Zanim odkryłem Madison z czystego szczęścia (moi rodzice się tam przeprowadzili i podobało mi się miasto) i przeniosłem się na University of Wisconsin, byłem na wsi uniwersytet nie dlatego, że podjąłem przemyślaną decyzję, ale dlatego, że byłem tak zaskoczony całym procesem, że zrobiłem edukacyjny odpowiednik zamknięcia oczu i wskazując. Skończyło się na tym, że mieszkałem nie w jednym, ale w dwóch, przygnębiających podziemnych mieszkaniach. Pracowałem przy każdej pracy w niepełnym wymiarze godzin, która by mnie zatrudniła. Niosłem bezpodstawny strach i wpadłem w spiralę wstydu za każdym razem, gdy spotkałem się z drobnym odrzuceniem, czy to podaniem o pracę, czy B na papierze, więc spędziłem całe dzieciństwo i młodość starając się nie rozszerzać na możliwości, które przerażały mnie. Nie chodziłem na zajęcia z autorem, którego prace uwielbiałem, na wypadek gdyby powiedziała mi, że nie jestem dobry w pisaniu; Rzadko kontaktowałem się społecznie z nowymi ludźmi, na wypadek gdyby było to niezręczne. W kilka miesięcy po ukończeniu college'u zacząłem zdawać sobie sprawę, że moi rówieśnicy zebrali się, uzyskali prawdziwą pracę, pomalowali ściany swoich mieszkań. Nadal aplikowałem apatycznie o stanowiska w branżowych gazetach, ubezpieczeniach i oprogramowaniu.
Od najmłodszych lat wstępnie uczyłem się gotować, ale podchodziłem do gotowania tak samo, jak do moich miernych zawodów: przytłoczony wszystkimi wyborami i ogromem mojej niewiedzy zamarzłbym. Wybrałabym jedno danie i po prostu robiłam je wielokrotnie, bo inaczej wędrowałam po rynku rolnika i kupiłam tyle, że zgniło, nim zdążyłam wymyślić, co z tym zrobić.
Potem zebrałem trochę pieniędzy na obiad w L’Etoile, cenionej restauracji w Madison. Byłem tam kilka razy wcześniej, po czym natychmiast zacząłem gromadzić zapasy na następną wizytę. Któregoś wieczoru siedziałem w jadalni restauracji i zjadłem kruche słodycze z cytrynową béarnaise i smażonego tuńczyka, chłodnego i ozdobionego klejnotami na środku, z bitą chmurą koziego sera koziego. I nagle przyszło mi do głowy rozwiązanie mojego dylematu zawodowego: To było to miejsce. Wysłałem L'Etoile moje CV.
Czy chciałem mieć restaurację lub szefa kuchni? Nie całkiem. Chciałem być wśród serwerów dostarczających monologi gruner veltliner lub mielone wiśnie. Kiedy zaproponowano mi pracę jako personelu pomocniczego w jadalni, złapałem ją. W ciągu tygodnia poszedłem do pracy jako asystent redaktora w gazecie branżowej i kilka nocy w tygodniu przemierzałem miasto, włożyłem czarny strój i świeżą szminkę i pracowałem na drugą zmianę.
Praca w restauracji była wyczerpująca, ale wieczory mijały. Te same rzeczy, które sprawiły, że stoliki oczekiwania były stresujące - a mianowicie, że nie można ukryć się przed niezręcznymi spotkaniami - również sprawiły, że było to tak satysfakcjonujące. Kiedy wesele dobiegło końca po ich małej ceremonii, zaniepokojone deszczem, czasem i tłoczeniem znaczenie ich dnia, mogłem je przemienić i całą ich pamięć dnia przy kieliszku szampana i kilku miłe słowa.
Ale to moi koledzy naprawdę mnie zmienili. Pokazali mi, jak podróżować tanio, ale dobrze zjeść. Moje poprzednie podróże zostały zakłócone przez zwątpienie - ta restauracja była zbyt turystyczna, ten ser nieautentyczny, robiłem to wszystko źle- ale po tym, jak barman L’Etoile opowiedział mi historię o zjedzeniu wielodaniowego posiłku z delikatną, pomysłową tajską kuchnią, która sprawiła, że pragnęła hot doga z Chicago, poczułam, jak otwierają się mentalne drzwi. Moje wykształcenie kulinarne może być integracyjne i radosny. Nie chodziło o snobizm, ale o przyjemność.
W następnych latach przestałem kelnerki. Ożeniłem się, przeprowadziłem do Nowego Jorku i dołączyłem do zespołu magazynu literackiego, który akurat miał dział pisania artykułów spożywczych. Uwolniony od wewnętrznej presji zawsze musiałem znaleźć najdoskonalszą, autentyczną rzecz, w moim nowym mieście mogłem po prostu spróbować: kosze suszonych morskich stworzeń w Chinatown, makaron soba i neapolitańska pizza w East Village, solone kapary i świeża mozzarella z włoskiej dzielnicy na Bronksie, i chwały targu Fairway, który śledziłem w każdą sobotę. Już nie czułem się sparaliżowany niekończącymi się możliwościami, ale ożywiłem się.
Poczułem też zmianę w swoim piśmie; nabrał wagi i przejrzystości. Kiedyś spotykałem się z pisaniem powieści, które były trudne lub zawodne, mało eksperymentów myślowych, ale teraz nauczyłem się podążać za tym samym wrażeniem w piśmie, co w pracy. Na stronie to, co kochałem, nie było teoretyczne, ale zmysłowe. Przestałem naśladować każdego pisarza, który mi się podobał i zacząłem koncentrować się na tworzeniu świata, który otaczałby czytelnika tak bogato, jak zapach pieczonego ciasta. Teraz wiedziałem, jak pozwolić, aby jedzenie wyrażało wszystko, od zmiany pór roku na miłość, kompetencje, radość i czysty kunszt codziennego życia. Bo oczywiście tego nauczył mnie L'Etoile.
Przez lata wielokrotnie zastanawiałem się, czy utrzymać jedną pracę, czy poszukać innej, mieszkać w dużym mieście lub w mniejszym mieście i za każdym razem, gdy wracam do kryteria, którym postanowiłem zaufać, kiedy podjąłem pracę w L’Etoile - pierwszy raz po prostu zaufałem sobie, że podejmę decyzję dotyczącą wewnętrznego przeczucia, a nie dyrektywa. Ta decyzja złamała mój paraliż w obliczu niezliczonych sposobów zarabiania na życie, zostania pisarzem, osiedlenia się jako dorosły. Ścigam to uczucie i to nie prowadzi mnie źle.
Czasami coś, co wydaje się objazdem, okazuje się bardziej transformacją - skręt może nie zmienić głównych wydarzeń w twoim życiu, ale wszystko, co żyjesz. Mój objazd pokazał mi, że moja wersja szczęścia jest intymna i zmysłowa, nie tyle o dążeniu, co o utrzymywaniu się. Moje życie ma w sobie więcej piękna niż bez tego objazdu, ponieważ nauczyłem się tego, co uważam za najpiękniejsze: trudnej fali zimowych zieleni, soczystego popu porzeczek w lipcu. Moje życie ma więcej bogactwa, wiedzy i codziennej przyjemności z powodu tego języka jedzenia, dokładności i troski.
Mieszkam w Madison tak długo, jak mieszkam w Nowym Jorku, a moja córka nie jest już niemowlęciem, ale co tydzień chodzę na targ rolniczy. Nie jest już szalony, ale uspokajający. L’Etoile nauczył mnie, jak przesiewać informacje i widzieć logikę i rytmy. A świat nie jest już mieszanką, ale wspaniałą obfitością. Wiem, jak smakują foie gras i słodkie bułeczki, ale wolałbym raczej upiec kurczaka z cytrynami w deszczowy wieczór lub gotować pomidory, cebulę i masło, aż wyślą tak pikantny zapach, że przechodnie zatrzymali się na zewnątrz okno. Moja wersja życia dobrze przeżywanego, w którą wierzyłem przez lata, której nie mogłam osiągnąć, okazała się taka prosta: mogę to zrobić własnymi rękami.