Cud Wiary
Autor J. Courtney Sullivan wyjaśnia, w jaki sposób niespodziewany widok spowodował, że poszerzyła swoje poglądy na temat religii - i zmieniła ją na lepsze.
Ailbhe O'Donnell / Getty Images
W czerwcu 2003 roku, krótko po ukończeniu college'u, byłem na wakacjach w Londynie, kiedy moja mama zadzwoniła z wiadomościami. „Stało się coś niesamowitego” - powiedziała. „Mówią nawet o tym, gdzie jesteś.” Rzeczywiście, historia na stronie BBC News ujawniła, że mętny biały obraz Matki Boskiej pojawił się na oknie w szpitalu w Milton, dwie mile od domu moich rodziców w Milton w stanie Massachusetts. Urzędnicy ze szpitala przypisywali to kondensacji w zamkniętym oknie, ale bez względu na to: moje miasto rodzinne było pełne. Tylko w pierwszy weekend odwiedziło ją około 25 000 osób.
Nie mogę powiedzieć, że podzielałem ich entuzjazm. Z jednej strony byłem zajęty planowaniem przeprowadzki do Nowego Jorku. I chociaż moja rodzina była (i jest) głęboko katolikiem, nigdy nie byłam religijna.
Już jako dziecko byłem opornym wyznawcą kościoła. Potajemnie pomijałem zajęcia potwierdzające, aby obejrzeć
Moja mama uwielbia Dziewicę Maryję. Bez obrazy Ojca, Syna i Ducha Świętego, ale wychowała mnie i moją młodszą siostrę, aby najbardziej czciły Najświętszą Matkę Boską. Moja mama odmawia Różaniec w drodze do pracy i jest prawdopodobnie jedynym członkiem Legii Maryi w naszej parafii w wieku poniżej 80 lat. Na naszym podwórku znajduje się figura Matki Boskiej. Jej zdjęcie wisi nad naszym zlewem kuchennym. Do dziś, gdy słyszę syrenę pogotowia, odruchowo wypowiadam w mojej głowie Zdrowaś Mario.
Moim zdaniem wizja okna szpitalnego (gabinetu kliniki okulistycznej) była prawdziwym cudem. Przekonanie to podzielało, jak się okazało, wiele innych osób. W ciągu kilku dni historia została opisana w New York Times. Szpital, przytłoczony ilością widzów, postanowił ograniczyć oglądanie do godzin wieczornych. Przez resztę czasu plandeka wisiała nad oknem. Nie powstrzymało duszy. W każdym razie stali przed szpitalem i wiwatowali, gdy plandeka falowała na wietrze, pozwalając nawet na najmniejsze spojrzenie.
Po powrocie z Londynu matka nalegała, abyśmy pojechali prosto z lotniska do szpitala. Zbyt zwlekły z protestami i nieco ciekawy, o co tyle zamieszania, poszedłem.
Kiedy przyjechaliśmy, parking był pełen samochodów, które rozlały się na trawiaste wzgórze. Kwiaty przylegały do ściany szpitala. Świece wotywne migotały w delikatnym wietrze, a plastikowe wiadra przepełniały datki. Na oknie świeciło reflektor. Podniosłem wzrok.
„Widzisz to?”, Mam nadzieję, zapytała moja matka.
Miałem ochotę zrobić złośliwą uwagę. Ale nie zrobiłem tego. Prawda była taka, że ja zrobił Zobacz to. Tam, nieprawdopodobnie, znajdowała się Dziewica Maryja w powiewnej szacie, dziecko w ramionach.
Skinęłam głową bez słowa.
Przez około godzinę wokół nas kręciły się setki ludzi: członkowie grupy modlitewnej, zakonnice, nastoletnie pary. Spotkałem kilkunastu haitańskich imigrantów z sąsiedniej Dorchester i rodzinę z Singapuru, która osiadła w Quincy. Nigdy wcześniej nie widziałem, aby tak różnorodne grupy oddziaływały w moim homogenicznym mieście rodzinnym. Nieznajomi, którzy w przeciwnym razie mijaliby się na ulicy, nie wymieniając spojrzeń, dzielili się jedzeniem, historiami i śmiechem, myśląc, że to dziwne wydarzenie coś znaczy.
Tak, byli głównie katolikami i zebrali się razem przez wiarę. Ale wiele rozmów, które usłyszałem, miało zaskakująco niewiele wspólnego z religią. Ci ludzie przybyli na pielgrzymkę, ale pozostali, aby mieć wyjątkową okazję, aby się ze sobą połączyć. Nigdy wcześniej nie byłem świadkiem takiego ducha wspólnoty. Byłem podekscytowany, że mogłem być jego częścią. Mam nadzieję, że się podniosłem na duchu.
W następnych dniach miejscowa diecezja próbowała ustalić, czy uznać ten fakt za oficjalny cud. Aby to zrobić, musieli wykluczyć wszystkie naturalne wyjaśnienia. Wszyscy w tłumie mieli teorię, dlaczego Mary przyszła. Niektórzy twierdzili, że objawienie było odpowiedzią na modlitwy pacjenta oczekującego na operację. Inni myśleli, że ma to związek z faktem, że kraj był w stanie wojny. Kilku widziało metaforę w miejscu umieszczenia obrazu. „Jest w oknie optyka” - słyszałem, jak ktoś powiedział. „Prosi nas, abyśmy otworzyli oczy”.
Moja matka i siostra często odwiedzały szpital. Robili zdjęcia, bojąc się, że obraz może zniknąć lub zniknąć. Pewnego razu, kiedy do nich dołączyłem, na parkingu była grupa matek z dziećmi, niektóre z nich były poważnie niepełnosprawne i poruszały się na wózkach inwalidzkich. Widziałem, jak jedna kobieta dotykała nóg syna ceglanej ścianie pod oknem. Kiedy słyszałem o takich rzeczach, denerwowałem się, martwiąc się, że kościół daje ludziom fałszywą nadzieję. Ale oglądanie tych scen osobiście i bezgraniczna wiara, która je motywowała, sprawiły, że poczułem się inaczej. Pomyślałem, że być może w obecności okna im to pomoże. Kto powie, że to nie będzie?
Pod koniec lipca, gdy całkowita liczba odwiedzających zbliżyła się do 50 000 - prawie dwa razy więcej niż sama Milton - archidiecezja bostońska stwierdziła, że nie nastąpił żaden cud. Nie można wykluczyć przyczyn naturalnych. Liczba odwiedzających zaczęła się wówczas zmniejszać, ale obraz pozostał na oknie. Nadal tam jest.
Przez resztę tego lata, aż do mojego ruchu, ciągle byłem wciągany w okno. A jeszcze bardziej pociągała mnie atmosfera, która tam panowała, przepełniona oczekiwaniem, radością i związkiem emocjonalnym. Nie zmieniłem mojej religijnej perspektywy, ale doświadczenie pozostawiło trwałe wrażenie.
Od tamtej pory szukałem innych zaimprowizowanych wspólnot w nadziei, że będę świadkiem tego samego rodzaju połączenia. Ale zbyt często impulsem do spotkania było coś negatywnego - klęska żywiołowa lub bezsensowny akt przemocy, który doprowadził ludzi do wzajemnego wspierania się.
Tego lata w Milton mieliśmy szczęście, że zgromadził nas obraz nadziei. Moja matka mówi, że nie obchodzi jej decyzja kościoła. Nadal uważa to za cud. Nasze definicje tego słowa mogą się różnić, ale jestem prawie pewien, że się zgadzam.
Tuż przed odlotem w świat, kiedy być może najbardziej potrzebowałem pocieszenia, to wydarzenie pokazało mi wartość wiary, przypomniało mi, co było dobrego w życiu w zwarte miasto i nauczyło mnie, że nawet w miejscu, które myślisz, że wiesz jak na dłoni, coś nieoczekiwanego może nadejść każdego dnia, aby zmienić sposób, w jaki Zobacz to.
Niedawno, kiedy odwiedzałem moją rodzinę, pojechałem do szpitala, aby ponownie odwiedzić Mary. Przyszedł mój chłopak i oboje zerknęliśmy na obraz przez deszcz. Nie bardzo ją widział. Ale mógłbym. Na parkingu, przy nikim innym, przysięgam, że czułem ciepło tysiąca ludzi stojących obok mnie.
JOT. Courtney SullivanNowa powieść, Maine ($26, amazon.com), wychodzi w tym miesiącu. Jest także autorką książki Rozpoczęcie ($15, amazon.com). Mieszka na Brooklynie.