Wreszcie w domu w Japonii
Przez 23 lata Suzanne Kamata mieszkała w Japonii - cały czas czując się, jakby tak naprawdę nie należała. Ale tragiczne wydarzenia z 11 marca (i kolejne trudne tygodnie) trwale zmieniły jej perspektywę.
James Whitlow Delano
W listopadzie byłem na krawędzi, martwiąc się, że moja rodzina może być zmuszona do ucieczki z Japonii. Napięcia narastały między pobliską Koreą Północną i Południową. Mój mąż, Yoshi, był pewien, że wybuchnie wojna, a złowieszcze nagłówki gazet zdawały się potwierdzać jego podejrzenia. Niepokój spotęgował fakt, że wygasły paszporty naszych 11-letnich bliźniaków.
„A jeśli będziemy musieli uciekać?” Zapytałem Yoshi. „Musimy być w pełni przygotowani”.
Yoshi odrzucił moje obawy. „Nie ma pośpiechu” - powiedział, wspominając o obszernej dokumentacji, którą musieliśmy ukończyć i długiej wycieczka do konsulatu w Osace, który znajduje się 2 i pół godziny od naszego domu w Aizumi, w Tokushima Prefektura.
Nie przejmowałem się niedogodnościami; Chciałem tylko wiedzieć, że możemy odejść, jeśli będziemy musieli. Ta myśl zawsze była w mojej głowie - być może logicznym produktem ubocznym bycia emigrantem. Ponad dwie dekady temu przeniosłem się z Południowej Karoliny do Japonii, podobno przez rok uczyłem angielskiego.
Yoshi nie mógł się bardziej różnić ode mnie. Mieszkał w Tokushimie prawie całe życie, pozostawiając go tylko na studia. Jest głęboko zakorzeniony: mieszkamy z naszym synem i córką w domu zbudowanym i niegdyś zamieszkanym przez jego rodziców. Jako najstarszy i jedyny syn, mój mąż jest wyznaczonym spadkobiercą. Kości jego ojca są pochowane na cmentarzu w odległości krótkiego spaceru od domu i w dużej mierze naszym obowiązkiem jest opiekować się grobem. Ostatnią rzeczą, o której kiedykolwiek marzył, jest ucieczka.
Z drugiej strony marzyłem o zabraniu mojej rodziny na wielokulturowe Hawaje, gdzie nikt by tego nie zrobił drażnić moje biracialne dzieci o byciu „pół” lub do Skandynawii, gdzie nie byłbym jedynym blondynem w sąsiedztwo. Gdyby było nawet niewielkie ryzyko, że coś złego się wydarzy, zastanawiałem się, po co zawracać sobie głowę?
W Japonii zawsze mieszkałem na obrzeżach, nigdy nie do końca pasując. Ludzie unikają siedzenia obok mnie, oczywistego obcokrajowca, w autobusach; cofają się, kiedy mnie widzą. Często też czuję się swobodnie. Chociaż mówię płynnie po japońsku i zarabiam na życie jako pisarz, w moim słowniku są luki i codziennie popełniam naruszenia etykiety.
Na przykład byłem w tym kraju od ponad dekady, kiedy dowiedziałem się, że nieuprzejmie jest przechowywać moją miotłę w przedpokoju. Byłem tu jeszcze dłużej, zanim dowiedziałem się, że nie wiem, jak prawidłowo podawać ryż. Podczas lunchu w szkole mojej córki inna matka powiedziała mi, że robię to źle: „Powinieneś stawiać ryż w takiej misce tylko wtedy, gdy przygotowujesz ofiarę zmarłym”, skarciła. Wygląda na to, że nie wiem, jak otworzyć drzwi w mojej flanelowej piżamie, kiedy nasi sąsiedzi, wcześni farmerzy, dzwonią o 7:00 oczywiście są rzeczy, które kocham w Japonii: czystość parków i ulic, fakt, że wszyscy są zawsze punktualny. Czasami jednak nieporozumienia kulturowe i częste korekty mnie wyczerpują i myślę, że wolałbym mieszkać gdzie indziej niż tutaj.
A jednak, gdy Departament Stanu USA wydał 17 marca poradę podróżnego, ostrzegając Amerykanów, aby nie przyjeżdżali do Japonii, i nakłaniając obywateli USA do rozważenia wyjazdu - po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że nie wyjeżdżam Japonia. Nie teraz, może nigdy.
Tydzień wcześniej przyjaciel w Osace poinformował za pośrednictwem Facebooka, że przeżywa trzęsienie ziemi - największe, jakie kiedykolwiek czuł. Nie myślałem o tym zbyt wiele: każdego roku w tym kraju występuje około 2000 trzęsień ziemi, a ja byłem tu podczas trzęsienia ziemi w Kobe w 1995 r., Co obudziło mnie w moim mieszkaniu na czwartym piętrze. Mój mąż, który był jeszcze bardziej przyzwyczajony do trzęsień, wciąż opowiada o tym, jak stałem zamrożony na łóżku jak szalona osoba (zamiast się ukrywać). Gdyby trzęsienie ziemi w Osace było największe w historii, czułbym to tutaj. A przynajmniej tak myślałem.
Godzinę później, kiedy poszedłem odebrać dzieci ze szkoły, dyrektor wybiegł do mojego samochodu, aby powiedzieć mi, że wydano ostrzeżenie o tsunami. Fala uderzyła już w północno-wschodnie wybrzeże Japonii, setki mil stąd, zmywając całe budynki. Miał tu przybyć za 30 minut. Pojechałem do domu drogą, która biegnie prawie równolegle do rzeki Yoshino. Ta droga często zalewa tajfuny, więc pilnowałem poziomu wody. W lusterku wstecznym widziałem, gdzie rzeka wpada do Oceanu Spokojnego. Czy woda została zassana do morza? Nie mogłem powiedzieć. Wozy strażackie patrolowały brzegi rzeki, wydając syreny i głośno ostrzegając ludzi, by szukali schronienia w głębi lądu.
Starałem się zachować spokój ze względu na moje dzieci - nie chciałem, żeby się martwili - ale nie mogłem się doczekać, aby otworzyć się w naszym domu i zamknąć drzwi. Nasz dom jest blisko wody, ale wierzyłem, że tama rzeki Yoshino zapewni nam bezpieczeństwo. Zadzwoniłem do męża w szkole, gdzie uczy, aby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Następnie, podobnie jak wszyscy inni w Japonii i na całym świecie, usiadłem przed telewizorem, aby być świadkiem szkód.
Mieliśmy szczęście: tsunami, kiedy uderzyło w prefekturę Tokushima, można było zmierzyć w zaledwie calach. A od czasu trzęsienia ziemi trzęsienie ziemi i wstrząsy wtórne nie odbiły się straszliwie na tym regionie. Ale kryzys nuklearny trwa i obawiam się, że promieniowanie może zanieczyścić nasze zasoby żywności i wody. Podejmuję ostrożne środki ostrożności, sprawdzając źródła naszych produktów i upewniając się, że nasz zestaw awaryjny na wypadek trzęsienia ziemi jest w pełni zaopatrzony. Ale nie zrobiłem jedynej rzeczy, o której zawsze myślałem: Ucieknę.
Krótko po trzęsieniu zobaczyłem zdjęcie małego niemowlęcia, które cudem przeżyło po uwięzieniu pod śmieciami. Dziecko było trzymane przez mężczyznę w japońskim mundurze samoobrony - żołnierza, który niewątpliwie widział, jak wiele osób straciło życie i zniszczyły domy. Płakałem, gdy zobaczyłem zdjęcie; Płaczę, kiedy teraz o tym myślę. Bo tutaj, w tym niewyobrażalnym krajobrazie dewastacji, była wiązka nadziei. Japończycy są tacy odporni, powiedziałem sobie. Poradzą sobie z tym. A potem wpadłem na nową myśl: przejdziemy przez to. Bo Japończycy są mój ludzie.
Mimo, że Japonia jest dosłownie zepsuta - tak dalece od pewnego, pewnego siebie, pewnego supermocarstwa - teraz czuję się tutaj mocno przywiązana. Byłem poruszony potężnym widokiem dzieci, które ponuro kontynuowały ceremonie ukończenia szkoły w ośrodkach ewakuacyjnych; stanowcze, te dzieciaki nie pozwoliłyby określić ich tragedii. I zainspirowały mnie zdjęcia rybaków i rolników, którzy walczą o zachowanie godności, mimo że stracili prawie wszystko. Ci ludzie są jak moi sąsiedzi - ci, którzy przynoszą mi świeżo zebrane marchewki i szpinak ze swoich ogrodów, ci, którzy pomagają mi, gdy moje dzieci są chore.
Paszporty moich dzieci są odnawiane i gotowe do drogi. A jeśli ich życie będzie zagrożone, niechętnie odejdziemy - przynajmniej tymczasowo. Ale desperacko chcę zostać. Zamiast marzyć o naszym życiu w innym kraju, wyobrażam sobie teraz mojego syna i córkę w przyszłej Japonii - o tę przyszłość chcę walczyć.
Któregoś dnia zadzwonił do mnie sprzedawca od drzwi do drzwi. Kiedy otworzyłem drzwi, rozejrzał się wokół mnie i zapytał: „Czy nie ma nikogo w domu?” Jakbym był niewidoczny lub przejściowy. Jakbym nie należał. „Jestem tutaj” - powiedziałem. Mogłem dodać: „Jestem jednym z was - i nigdzie się nie wybieram”.