Byłem przerażony, aby porzucić korzenie

Joanne Ramos, przedsiębiorca zajmujący się nieruchomościami, chętnie wynajął na wypadek, gdyby pojawiła się kolejna rzecz. Wtedy zrobiła to idealna lista.

Peter Ardito

PRZEZ WIELE LAT, mój mąż marzył o posiadaniu domu na wsi na weekendowe wypady. On jest z Północnej Karoliny, a ja dorastałem w Wisconsin - i choć oboje uwielbiamy mieszkać w Nowym Jorku, często tęsknimy za odnową na świeżym powietrzu. Przez półtora dekady naszego małżeństwa wraz z mężem wynajęliśmy asortyment tymczasowych schronień na obszarach wiejskich w Nowym Jorku i Connecticut: domy przy jeziorach, domki w lesie, nowoczesne konstrukcje z cementu i szkła oraz śliwkowy wiktoriański zapach, który pachniał ściółką dla kotów i kadzidło.

Przez lata mój mąż podchodził do mnie, próbując ukryć swoje podekscytowanie: „Znalazłem dom na sprzedaż w naszym budżecie i…”

Zanim mógł kontynuować, zacisnęły się szczęki, reakcja na myśl o właścicielstwie domu, która wydawała się tak przeważnie... stały. Podobało mi się wynajmowanie: było niskie stawki i niskie zaangażowanie.

Zawsze czułem się fizycznie swobodny. Urodziłem się na Filipinach, a moja rodzina przeprowadziła się do Wisconsin, gdy miałem 6 lat. Podczas gdy resztę dzieciństwa spędziłem tam, w małym mieście na wybrzeżu jeziora Michigan, zawsze wiedziałem, że odejdę. Moi rodzice wychowali mnie, tak jak wielu rodziców imigrantów wychowuje swoje dzieci, aby „zrobić to” na świecie - gdziekolwiek mnie to zaprowadzi. Zachęcili mnie do złożenia wniosku na uniwersytet Ivy League na wschodzie, mimo że oznaczało to, że będą musieli sięgać głęboko w swoje oszczędności, a ja zaciągnę dług. Pocieszyli mnie z przeprowadzki do Nowego Jorku, Bostonu i Londynu na różne stanowiska, nawet jeśli moje sukcesy gwarantowały, że odejdę od nich.

Kiedy więc mój mąż kilka lat temu ogłosił, że znalazł „nasz” dom, byłem charakterystycznie oporny. I wtedy to zobaczyłem.

Dom był domem wiejskim zbudowanym na początku 1800 roku i składał się z szeregu pokojów, z jednym działającym prysznicem - dalekim od naszego nowoczesnego, loftowego mieszkania na Manhattanie. 99-letni matriarcha, który mieszkał w domu od ponad 60 lat, zmarł, a tereny porośnięte były jeżynami i krętymi krzakami wielkości drzew.

Nie jestem kimś, kto ekscytuje się dekorowaniem, a tym bardziej dużymi projektami remontowymi. Ale dom rezonował ze mną. Podobało mi się, że było słodko, a nie wspaniale. Przyciągnęły mnie jego dziwactwa. Niskie sufity, które byłyby dla mnie niestabilne w mieście, wydawały się przytulne na wsi; drabina wbudowana w ścianę prowadzącą na strych wypełniony nietoperzami była dziwnie idealna, wyłożona oprawionymi w skórę książkami.

Przede wszystkim było w tym miejscu ciepło. Niemal wyczuwalne poczucie, że był kochany i pełen miłości.

Przez tygodnie w mojej głowie wyłaniały się obrazy domu: wysokie klonowe drzewo cukrowe wołające o huśtawkę linową. Zginające się półki w gabinecie, które byłyby idealne na nasze nadmiarowe książki. Sposób, w jaki nachylenie ziemi zdawało się obejmować ten stary dom. I chociaż byłem przerażony ciągłością posiadania, byłem także ostrożnie otwarty na to.

W tym czasie dołączyłem do mojego pierwszego klubu książki. Jedną z naszych pierwszych lektur było wspaniałe wspomnienie fotografa Sally Manna, zwanego Nie ruszać ($13; amazon.com). Uderzyły mnie opisy jej rodzinnej farmy w Wirginii. Krajobraz i rzeka, która przez nią przepływała, były bohaterami książki, równie ważnymi jak sama narratorka. Zwróciłem uwagę mojej grupie książek, że fizyczne miejsce nigdy mnie tak nie obejmowało. W odpowiedzi kobiety w grupie opowiadały o miejscach, które kochały i które zostały w nich zakwaterowane.

Tej nocy pojechałem do domu metrem, zastanawiając się, dlaczego nigdy nie czułem tego rodzaju przywiązania, skoro właśnie dlatego tak zawsze czułem się tak zamknięty w głowie na pomysł posiadania domu. Czy to dlatego, że byłem imigrantem, dzieckiem rodziców, którzy zerwali ze swoją ojczyzną dla lepszego życia? Czy to dlatego, że wychowałem się, jak często dzieci imigrantów, aby celować wysoko i iść do większych i lepszych rzeczy? Czy to miało znaczenie?

Z NIEKTÓRYMI SKARBAMI, przynajmniej z mojej strony kupiliśmy dom. Dowiedzieliśmy się od naszego brokera, że ​​wnuczka zmarłego właściciela - która spędziła tam tam dzieciństwo - była smutna z powodu jej sprzedaży, nawet jeśli wiedziała, że ​​to była właściwa decyzja. Napisałem jej email. Powiedziałem w nim, że było jasne, że dom był kochany przez wiele lat i obiecałem, że nasza rodzina też się spodoba. Zaprosiłem ją do odwiedzenia, gdy tylko będzie na Wschodnim Wybrzeżu, dołączając zdjęcie naszych dzieci huśtających się na małpach z jednego z drzew na podwórku.

Rozpoczęliśmy korespondencję e-mail. W dniu przeprowadzki moja rodzina znalazła stos wyblakłych migawek na stole na dole - stodoły, gdy konie wciąż rżały w boksach, domu przed wkraczającymi na niego drzewami. Obok stosu była odręczna notatka od wnuczki skierowana do moich dzieci. Napisała, że ​​jej zmarły ojciec, ważny działacz na rzecz ochrony przyrody, po raz pierwszy zakochał się w naturze, gdy jako dziecko wędrował po polach i lasach wokół posiadłości. Miała nadzieję, że moje dzieci spędzą wiele dobrych godzin na tych samych polach i lasach.

Dzięki naszej korespondencji zacząłem odczuwać ciągłość między jej rodziną a naszą, kręgiem, który obejmował nas oboje. I tak mój mąż i ja zachowaliśmy niektóre rzeczy bez zmian. Biurko, przy którym piszę, i kryształowe kieliszki, których używamy do posiłków, to wręczenia, rekwizyty wspólne dla pokoleń i dwóch rodzin. Książki, które przywieźliśmy z miasta, leżą obok zmaltretowanych tomów, które mieszkają w domu od ponad pół wieku. Podczas niedawnej wymiany e-maili wnuczka powiedziała mi, że kończy ostatnie prace nad książką, którą zrobiła dla moich dzieci, zawierającą zdjęcia i historie o nieruchomości na przestrzeni lat.

Powoli zaczęliśmy tworzyć to miejsce. W wielu pokojach są nowe meble i nowe farby na ścianach. Jest zbudowany z tatą i dzieckiem Amerykański wojownik ninja- stylowa siłownia w dżungli w szopie, w której kiedyś znajdowały się maszyny rolnicze. Jako rodzina odbudowaliśmy przewróconą kamienną ścianę w pobliżu lasu - niedoskonała robota, która jest dokładnie odpowiednia z powodu jej niedoskonałości.

PO PIERWSZYM POBYTU w domu sam byłem pół roku po tym, jak go kupiliśmy. Przyjaciel miał dołączyć do mnie na „rekolekcje pisarskie”, ale musiał odwołać w ostatniej chwili. Dom nie był jeszcze domem, pomimo odcisków, które na nim zrobiliśmy, a mieszkaniec miasta we mnie był niespokojny. Było tak wiele łatwo przełamywanych okien na parterze! Najbliżsi sąsiedzi byli w odległości pół mili! Wskoczyłem na każdy brzęk starego grzejnika i skrzypiałem zmieniającego się domu, niespokojnie w jego ścianach.

Jednak samotność załatwiła sprawę. Dostałem więcej pisania w ciągu dwóch odizolowanych dni niż w ciągu ośmiu dni w mieście. Wróciłem w następnym tygodniu i wielu innych tygodniach późną jesienią i wczesną zimą. Z czasem przestałem zauważać jęki i pomruki domu. Zacząłem zapuszczać się na spacery, najpierw rzut kamieniem od domu, a wkrótce potem pole. Poznałem krainę - gdzie wznosiła się na szeroką polanę z ładnymi widokami, gdzie na wpół zamarznięty potok przemieścił się w bagna.

Życie stało się zajęte. Byłem przytłoczony wielkim terminem i niepokojem o ciszę kraju, ale przez tygodnie harmonogramy moje i dzieci trzymały mnie w mieście. Wreszcie udało mi się zorganizować krótką wizytę. Uciekłem z Nowego Jorku jak ktoś nie uwięziony.

Kiedy przybyłem do domu, było późne popołudnie. Zostawiłem torbę na noc w samochodzie i od razu podszedłem do dużego pola, gdzie w niektóre poranki szpiegujemy rodzinę jeleni lub dzikich indyków. Ziemia pod moimi stopami była zamarznięta, Catskills purpurowieją za nagimi gałęziami drzew.

Uwielbiam to miejsce, Zdałem sobie sprawę. Czuję się częścią tego miejsca.

Kiedy po raz pierwszy powiedziałem mamie o domu, żartowałem, że próbuję wrócić do dzieciństwa. Obszar przypominał mi Wisconsin - rozproszone farmy mleczne, otwarte pola i otwarte niebo. A jednak nigdy nie tęskniłem za Wisconsin, tak jak to zrobiłem dla tego domu i tej ziemi.

Myślę, że część tego jest funkcją czasu. Dorastając w Wisconsin, byłem młody i głodny: prosta, trzęsąca się strzała celowała gdzieś „lepiej”. Teraz, po czterdziestce, Nadal jestem głodny nauki i rozwoju, ale idea, że ​​poruszanie się w świecie oznacza, że ​​ciągły ruch straciła rezonans. W rzeczywistości zacząłem wyczuwać, że być może jest to pętla życia - jego pogłębiające się kręgi, a nie napór „postępu” - że spełnienie leży.

Nie sądzę, aby znalezienie fizycznego miejsca do kochania było konieczne do pełnego życia. Wierzę, że możliwe jest ugruntowanie się na różnych obszarach geograficznych, określonych przez ludzi, których kochasz lub życiową pasję. Jednak uczucie, które ogarnęło mnie tego dnia na polu i przez wiele dni od tamtego czasu - pokój, ale nawet więcej; przynależność - jest uziemiona w sposób trudny do opisania. Przypuszczam, że to uczucie powrotu do domu.

Debiutancka powieść Joanne Ramos, The Farm ($18; amazon.com), zostanie opublikowany 7 maja. Wcześniej pracowała w finansach i jako pisarzka dla Ekonomista. Mieszka z rodziną w Nowym Jorku.