Dlaczego zostałem obywatelem amerykańskim

Imię i nazwisko: Lorraine Lamm, 31
Od: Kingston, Jamajka

Pozwól, że ci powiem - Jamajka nie była łatwym miejscem do życia. Nienawidziłem wszystkiego wokół: zepsute samochody na podwórkach ludzi, popękane chodniki, śmieci wszędzie. Co najgorsze, nigdy nie czułem się bezpieczny. Dom, w którym mieszkałem, który należał do mojego ojczyma, nie był w dobrym sąsiedztwie, a grupa bezrobotnych mężczyzn spędzała dzień przed nim, paląc marihuanę. Próbowałem je zignorować, nawet gdy się do mnie zawołali. Mimo wszystko nienawidziłem chodzić spać wiedząc, że ci ludzie mogliby łatwo włamać się i ukraść to, co niewiele miałem. Miałem trzy zamki w drzwiach sypialni i spałem przy włączonych światłach. To ciągłe poczucie niebezpieczeństwa zmęczyło mnie.
Jednak jako nauczycielka nie byłam w stanie przenieść się w ładniejsze miejsce. Na Jamajce wszyscy pracownicy publiczni, w tym nauczyciele, są rażąco niedopłacani. Nie było mnie stać na samochód ani nawet nowe buty, a tym bardziej własne miejsce. Cały czas byłem sfrustrowany. Wiedziałem, że rzeczy nie były takie wszędzie. Odwiedziłem Stany Zjednoczone kilka razy: raz na wycieczce klasowej do Disney World, kiedy miałem 9 lat, i ponownie w wieku 10 lat, na ślub mojego wuja w Bronksie. To była zima. Śnieg wyglądał jak granulowany cukier! Pęd przebywania w tak surrealistycznym miejscu powstrzymywał mnie przed zimnem.


Z wiekiem często myślałem o tej chłodnej podróży. Kiedy miałem 25 lat, ponownie odwiedziłem rodzinę wuja w Nowym Jorku i spotkałem wspaniałego Amerykanina, Damiana. Po powrocie na Jamajkę utrzymywaliśmy związek na odległość przez około dziewięć miesięcy, a następnie pobraliśmy się w lipcu 2005 r. Przeprowadziłem się do Nowego Jorku, żeby być z nim.
Przybycie tutaj było trochę przerażające. Nie kwalifikowałem się automatycznie do pracy (nie miałem wizy na pracę) i wiedziałem, że będę w pewnym stopniu zależny od Damiana. Na szczęście moja ciocia, wujek i kuzyni pomogli mi poczuć się mile widziani i bardzo się cieszyłem, że mogę być z moim nowym mężem. W końcu poczułem się bezpiecznie. Chociaż Damian był moim sponsorem imigracyjnym, zajęło mi dużo czasu, aby stać się obywatelem: jeden rok, aby uzyskać zieloną kartę, a potem jeszcze trzy, zanim mogłem ubiegać się o naturalizację. Rząd nie ułatwia tego procesu, ale warto było czekać. Życie w Stanach Zjednoczonych było dobre.
Na Jamajce czujesz, że nie powinieneś mieć określonych ambicji ani marzeń, ponieważ nie masz pieniędzy lub nie jesteś z właściwej rodziny. Tutaj zajmuję stanowisko pielęgniarskie, a moje dzieci - Damian (4 lata) i Neela (2 lata) - mogą robić wszystko, co chcą w przyszłości. Mieszkamy w małym kwadratowym mieszkaniu, ale dorastają wiedząc, że każde drzwi są dla nich otwarte.

Imię i nazwisko: Monika Kochhar, 28 lat
Od: Lucknow, Indie

Wszystko w Ameryce jest większe niż życie. Spójrz tylko na domy, samochody - nawet Dolly Parton! Tak sobie przypominam myśl, kiedy przybyłem tu w wieku ośmiu lat. Moi rodzice, którzy są naukowcami, studiowali biochemię na Uniwersytecie Vanderbilt w Nashville. Zabrali ze sobą mnie i mojego 13-letniego brata, Nitina. Byłem pod wrażeniem długich odcinków autostrad, super czystych dróg, dobrze zaopatrzonych sklepów spożywczych. Lucknow, gdzie się urodziłem, jest zupełnie inna: jest elegancka i przestarzała, wyłożona budynkami z XVI wieku. Lucknow to poetycka dusza Indii, a Nashville to serce muzyki country w Ameryce.
Kiedy miałem 10 lat, wróciliśmy do Indii. Szybko się dostosowałem i nie zastanawiałem się długo nad Ameryką, dopóki mój brat nie został przyjęty na studia w Connecticut. Otrzymał pełne stypendium, z wyjątkiem 5000 $ składki, którą musieli zapłacić moi rodzice. Naukowcy niewiele robią w Indiach, więc kwota ta była zniechęcająca - równowartość prawie półrocznego dochodu. Aby pomóc mojemu bratu, moja matka podjęła pracę na Uniwersytecie Harvarda, a ja przeprowadziłem się z nią do Bostonu na trzy lata, zostawiając ojca za sobą.
To był trudny czas. Byliśmy tak biedni, że nie mogliśmy sobie pozwolić na bilet do domu. A ponieważ nikt nigdy nie widział mojego ojca, zakładali, że moi rodzice się rozwiedli. Miałem 14 lat, kiedy ponownie wróciliśmy do Indii. Tym razem byłem zdruzgotany. Pewnego dnia byłem zwykłym nastolatkiem z Bostonu, miałem na sobie workowate dżinsy i kradłem spojrzenia na faceta, którego lubiłem - następnego byłem w Lucknow i zapisałem się do katolickiej szkoły dla dziewcząt.
Kiedy byłem gotowy do ukończenia studiów, moi rodzice nalegali, żebym aplikował tylko do amerykańskich szkół wyższych. Pracowali na amerykańskich uniwersytetach koedukacyjnych i powiedzieli: „Wiemy, co tam robią dzieci” Mount Holyoke, w South Hadley, Massachusetts, a potem przeprowadziłem się na Manhattan, aby zostać ekonomista. Teraz mój mąż Bernd i ja mieszkamy zaledwie kilka minut od Nitina, który jest zarządzającym funduszem hedgingowym. Nadal kocham Indie: żyje w chaosie, pomieszaniu i dużej ilości kolorów. Ale Ameryka jest dla mnie lepszym miejscem. Lubię szczerość kultury. Uwielbiam przebywać wśród ludzi, którzy są tak ambitni i nowatorscy - tam, gdzie ludzie są celebrowani. Tu też podoba mi się pozytywność. Czasami myślę, że Amerykanie wymyślili wykrzyknik - to ich stan umysłu.
W dniu, w którym zostałem obywatelem, poczułem słodko-gorzki smak. Przeszedłem tę długą drogę, by się naturalizować - taki zaszczyt - i nagle wszystkie te wspomnienia z Indii powrócił powódź: wspinając się na drzewa mango, latając latawcami, obserwując tych pięknych Indian zachody słońca. Uświadomiłem sobie ostatecznie, że Ameryka i Indie są moimi ukochanymi domami.

Imię: Than Than Aye, 51
Od: Yangon, Myanmar (wcześniej Rangun, Birma)

Jeśli wiesz, jaki jest mój kraj ojczysty, zrozumiesz, dlaczego zacząłem wracać do Stanów Zjednoczonych, kiedy byłem małą dziewczynką. Birma jest dyktaturą wojskową od 1962 r., A ludzie tam żyją pod straszliwymi represjami. Nie ma ochrony wolności słowa lub zgromadzeń. Ludzie są aresztowani bez powodu. Naruszenia praw człowieka, takie jak handel ludźmi i systematyczne gwałty kobiet przez wojsko, są powszechne. Przed śmiercią z powodu zawału serca w 1996 r. Mój ojciec był wielokrotnie więziony za wypowiadanie się przeciwko rządowi. Moja siostra odebrała wszystkie pieniądze reżimowi bez powodu i popadła w głęboką depresję. Pracowałem jako sprzedawca i technik medyczny, ale ledwo zarobiłem na jedzenie.
Szanse na wygraną w loterii wizowej w USA są podobne do wygranej w prawdziwej loterii - pozwala to tylko niewielkiej liczbie kandydatów z Birmy na emigrację w danym roku. Jednak w 1997 roku tak się stało. Mój numer się pojawił i mogłem przeprowadzić się do Nowego Jorku. Ale żeby to zrobić, musiałem zostawić troje moich adoptowanych dzieci - mają teraz 19, 14 i 13 lat. Kiedy jestem sam, często myślę o nich w Birmie, którymi opiekuje się moja siostra i serce mi pęka. Więc dużo pracuję (jako urzędnik pocztowy i sekretarka) i jestem zajęty.
W Yangon mieszkałem w domu z moją matką, moimi dziećmi, moją siostrą i jej mężem. Skąd pochodzę, większość członków rodziny pozostaje razem bez względu na wszystko. Kiedy zacząłem mieszkać w tym kraju, dziwnie było mi widzieć, jak szybko młodzi ludzie wyprowadzili się z domów rodziców.
Pomimo smutku, który wiedziałem, że wytrzymam, kiedy opuściłem moich bliskich, chciałem wolności, którą Ameryka oferuje - dla mnie i dla moich dzieci, które staram się tu przynieść. Około rok po moim przybyciu moja matka zmarła. Nie byłem w stanie jej zobaczyć ani nawet wziąć udziału w jej pogrzebie. To był bardzo trudny czas. Mam świątynię dla rodziców i modlę się do nich każdego dnia. Mówię im o Ameryce; Chciałbym, żeby mogli to ze mną zobaczyć. Raz w tygodniu dzwonię do mojej siostry i dzieci. Ale czasami rząd nasłuchuje na rozmowach, więc moja siostra mówi mi, że to nie jest dobry moment na rozmowę. Podobnie jest z pocztą. Reżim to czyta, więc musisz być ostrożny.
Ponieważ moje dzieci są adoptowane, trudniej jest sprowadzić je do Stanów Zjednoczonych. Ale ostatnio udało mi się wejść do mojego najstarszego syna na loterii wizowej. Danie mu możliwości, które tu istnieją, jest warte poświęcenia.

Imię i nazwisko: Avishag Mofaz, 44
Od: Tel Awiw, Izrael

Kiedy poznałem Gabriela, wiedziałem, że tak b'shert: „Tak miało być”. To było niewygodne. Chociaż pochodził z Izraela, mieszkał w Ameryce, gdzie prowadził firmę programistyczną w Nowym Jorku. Mieszkałem w Tel Awiwie, gdzie pracowałem jako nauczyciel przedszkolny. Byłem bardzo blisko mojej rodziny - mojego ojca, który jest rabinem, mojej matki oraz moich dwóch braci i pięciu sióstr - i nie chciałem ich opuszczać.
Ale nie mogłem też sobie wyobrazić, że pozwolę Gabrielowi odejść. Byliśmy dobrym meczu. Jestem bardzo energiczna i hiper. Jest zupełnie odwrotny, a wraz z nim czułem się zrelaksowany - dla mnie niezwykły. Przez kilka miesięcy przylatywał do mnie co dwa tygodnie, a potem oboje stwierdziliśmy, że znacznie taniej jest wziąć ślub. Tak też zrobiliśmy 11 listopada 1997 r. I wkrótce potem przybyłem do Ameryki. Z przykrością pożegnałem się z rodziną, ale przebywanie z Gabrielem było w porządku.
Wjechaliśmy do miasta od Johna F. Międzynarodowe lotnisko Kennedy'ego około 5 rano. Pamiętam, jak patrzyłem w górę i widziałem budynek Chryslera skąpany w różowym świetle wschodu słońca. To powiedziało dla mnie: „Witaj w Ameryce”. Ledwo zdążyłem przegapić swoje życie w Izraelu: miesiąc później byłem w ciąży z naszą pierwszą córką, a wkrótce potem dostałem pracę w przedszkolu.
Zaskoczyło mnie niewiele rzeczy w moim nowym życiu. Jestem dziewczyną z miasta - lubię hałas, ruch uliczny i ludzi - ale zszokowało mnie różnice kulturowe w stylach nauczania. Izraelscy nauczyciele przytulają i trzymają dzieci i dają im coś bliskiego matce. Nie rozumiałem pojęcia czasu na złe zachowanie. Dlatego w 2004 roku otworzyłem Gan Eden, przedszkole w izraelskim stylu. Widziałem to, co mój mąż zrobił tutaj własnymi rękami i powiedziałem: „Teraz moja kolej”. Otwarcie tej szkoły było zwieńczeniem mojego amerykańskiego snu.
W dniu, w którym złożyłem przysięgę, 20 listopada 2009 r., Byłem bardzo podekscytowany. Dotarcie do tego momentu zajęło mi wiele lat - głównie dlatego, że byłem zbyt zajęty wychowywaniem rodziny, aby zawracać sobie głowę wszystkimi papierkami. Wydawało się, że krąg się zamknął: teraz mój mąż, moje dwoje dzieci - Tair, 12 lat i Nerya, 8 lat - i wszyscy bylibyśmy obywatelami. Rozglądając się tego dnia po pokoju z tak wieloma narodowościami, zdałem sobie sprawę, że każdy z nas zamyka swój własny krąg. Mam nadzieję, że wszyscy dojdą do tego samego wniosku, co ja i Gabriel: że jeśli ciężko pracujesz w Ameryce, będziesz miał wspaniałe życie.

Imię i nazwisko: Maria Yoplac, 35
Od: Lima, Peru

Jako nauczyciele szkół podstawowych w Limie moja matka i ojciec starali się wychowywać mnie i moje czwórka młodszego rodzeństwa za jedyne 300 USD miesięcznie. Dostawaliśmy tylko jedną nową parę butów rocznie i zostaliśmy ostrzeżeni, aby dbać o nasze ubrania, ponieważ będą musiały trwać jeszcze dłużej. Na specjalne okazje moi rodzice oszczędzali, abyśmy mogli zjeść w restauracji typu fast food.
Moja matka i ojciec nauczyli mnie, że edukacja jest wszystkim. W 1995 roku, w wieku 20 lat, ukończyłem uniwersytet z licencjatem z hiszpańskiego i literatury. Znalazłem pracę w banku, ale pensja nie była dla mnie wystarczająca, aby pozwolić sobie na ukończenie szkoły. Chciałem zostać profesorem, dobrze płatną pozycją, która mogłaby pomóc mi w utrzymaniu rodziców.
Kiedy miałem 22 lata, wujek mieszkający w Paterson w stanie New Jersey zaproponował, że kupi mi bilet na samolot, aby zatrzymać się na chwilę w Stanach Zjednoczonych. Wyjazd do Ameryki był przez jakiś czas w mojej głowie. Zawsze chciałem uczyć się angielskiego, a szkolnictwo wyższe wydawało się bardziej dostępne w Stanach Zjednoczonych. Kiedy przybyłem do Nowego Jorku w maju 1997 roku, starałem się wyglądać na pewnego siebie. Ale w środku się bałam. Nie znałem angielskiego oprócz prostych słów, takich jak stół i krzesło. Nigdy nie spotkałem mojego wuja ani jego rodziny. Po prostu pamiętam, co powiedziała mi moja mama, zanim wyszłam: „Jesteś silna, Maria. Możesz to zrobić."
Moje pierwsze tygodnie w Ameryce były trudne. Wujek oczekiwał, że będę pełnoetatową nianią dla jego dzieci, i nie wyraził zgody, kiedy wyszedłem z domu. Na szczęście ciocia, która mieszkała w pobliżu, przyjechała któregoś popołudnia, spakowała walizkę i zamiast tego zabrała mnie do swojego domu. Z jej pomocą wkrótce pracowałem w restauracji codziennie od 6 rano do 2 po południu. Siedziałem na bezpłatnych zajęciach z języka angielskiego oferowane w lokalnych szkołach średnich każdego popołudnia, a następnie uczęszczały na zajęcia wieczorowe ESL (angielski jako drugi język) we wspólnocie Szkoła Wyższa. Starałem się nie zastanawiać, jak bardzo tęskniłem za rodziną.
Każdego miesiąca wysyłałem rodzicom 400 $ - ponad połowę mojej wypłaty. Te pieniądze pozwoliły im na zakup ziemi i budowę nowego domu, podróżowanie i jedzenie w dobrych restauracjach. Matka powiedziała, że ​​nie chce wydawać mojej ciężko zarobionej gotówki w ten sposób, ale powiedziałem jej, że tego właśnie chciałem. (Nadal każę jej przesyłać mi zdjęcia z kawiarni, które odwiedzają, więc wiem, że naprawdę poszły.)
Wiele osób takich jak ja przyjeżdża do Ameryki, aby pomóc swoim rodzinom, ale ty też musisz pomóc sobie. Biegle władam językiem angielskim, uczę języka angielskiego w szkole średniej Paterson, niedaleko mojego miejsca zamieszkania i jestem bliski zdobycia tytułu magistra nauk administracyjnych. Mój mąż, José, malarz pochodzący z Kostaryki, którego poślubiłem w 2007 roku, płakał wraz ze mną, kiedy zostałem obywatelem USA w listopadzie ubiegłego roku. Ten krok był kluczowy dla mojej przyszłości: José i ja chcemy adoptować dziecko. Stanie się instruktorem akademickim jest teraz realną możliwością.
Przyznaję, że bycie imigrantem z Latiny może być trudne - szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy imigracja jest tak kontrowersyjnym problemem. Są ludzie, którzy źle traktują mnie, gdy słyszą mój akcent; są źli na Latynosów, myśląc, że zabraliśmy im możliwości pracy. Ale są wyjątkiem i ogólnie uwielbiam być Amerykaninem. Uwielbiam szybkie tempo tej kultury, zdolność do robienia miliona rzeczy naraz, a przede wszystkim czuć, że istnieją nieskończone możliwości - wszystko, co musisz zrobić, to złapać tego, którego jesteś chcieć.